NIE KASOWAĆ!!!

sobota, 1 września 2007

Kruchy

Prolog...

   Mija 13 lat od kiedy zajmuje się tematem Wartburga. Dochodzę, do wniosku, że jest to trzynaście pięknych lat, a zmiany jakie następują w światku posiadaczy starych aut, są niesamowite. Nigdy nie były tak intensywne i zarazem nieprzewidywalne. Zmieniamy poglądy na życie, na modyfikowanie aut. Dziś liczy się stan bryki zachowanej w oryginale, wyposażonej w oryginalne dodatki z epoki, najlepiej rzadkie przez co trudno dostępne. Istotne są mody robione z klasą i smakiem, bo dobry gust to podstawa. Z każdą przybywającą mi wiosną dochodzę również do wniosku, że auta fabryczne pozostawione w oryginale są nudne i nie jarają mnie aż tak, jak samochody robione zgodnie ze sztuką "niemieckiego stylu". Tyle się zmieniło, a niski zawias i dobre koło, nie. Sam podążam w tym kierunku, czego dowodem są świeże mody.


   Poniżej możecie zapoznać się z historią moich starć z Wartburgami. Pierwszego, który odmienił moje życie, nadał mu sens, wiele nauczył. Dzięki, któremu poznałem mnóstwo ludzi i przez co stałem się osobą rozpoznawalną w pewnych kręgach. A także aktualnego "skurwiela", którego traktuję jak najlepszego kumpla. Kolesia, który poprawia mi nastrój, daje powody do radości i nadzieję na lepszą przyszłość. Przy pracy którego mogę rozluzować głowę, wiele rzeczy przemyśleć i dać sobie czill. Dzięki, któremu cały czas poznaje wiele, fantastycznych osób. Z resztą to bardzo miłe, jeśli na imprezach kulturalnych, motoryzacyjnych, czy nawet w mniejszym gronie fanów klasyków, słyszę - "siema Kruchy, szmat czasu ", albo dowiaduje się, od ziomków, że znają mnie ze słyszenia osoby o których istnieniu nie miałbym nawet pojęcia.

   Jestem szczęśliwy...


   Czytelnikom o mocnych nerwach polecam lekturę całej historii z odbudowy Reda, a ludziom leniwym radzę przeskoczyć od razu do fragmentu o "Białasie".





 "Red"

 
Początki...

   Moja przygoda z motoryzacją zaczęła się dokładnie 26 Listopada 1999 roku, kiedy to po trzech podejściach, otrzymałem prawo jazdy. Wcześniej jako młody chłopak nawet raz nie jeździłem samochodem, dlatego też nie miałem żadnego konkretnego planu na auto. Rozważałem co prawda zakup takich wózków jak Trabant, Syrena czy Maluch, ale po tym jak siedząc w środku Fiata 126p. zatrzasnąłem sobie drzwi na ramieniu, odpuściłem ten temat i zacząłem szukać czegoś większego. Zupełnie przypadkowo pojawił się Wartburg 353. Nie wiedziałem zupełnie nic o tych samochodach. Tyle co inni – Wartburg śmierdzący trup, duże to ale pewnie mało zrywne. Pokierowany radami ojca twierdzącego, że dla początkującego kierowcy duża fura na ramie będzie w sam raz, niezupełnie przekonany pojechałem go obejrzeć. Jak dziś pamiętam, stał zarośnięty wysoką trawą. Wypłowiały lakier, skorodowane doły drzwi, ogólnie zaniedbany. Po odpaleniu go, posłuchaniu jak chodzi spisaliśmy umowę ze znajomymi moich rodziców. Dałem za niego całe 1200zł co było dla mnie sumą niebagatelną. Z dzisiejszej perspektywy powiem – nie było warto. Jednak stało się i 18 czerwca 2000 roku, zostałem pełnoprawnym posiadaczem Wartburga 353S z ’87 roku koloru czerwonego o numerach rejestracyjnych EL 14335.

   Na działkę w Łodzi trafił jeszcze tego samego dnia. Jak dziś pamiętam swoją pierwszą jazdę z Pabianic. Po drodze zabierając matkę, jakoś dotoczyłem się na miejsce obrane na tymczasowy warsztat mechaniczny. Ogólnie mnie wkurwiał, gasł, był słaby, powolny, niemiłosiernie kopcił i jakoś dziwnie bujały się w nim przednie fotele.

Remont...

   Pierwsze oględziny wykazały, że kupiłem auto mocno skorodowane, szczególnie na podłodze w okolicy pedałów i foteli – stąd to bujanie. Zatkane odpływy na dołach drzwi sprawiły, że korozja rozsadziła spody drzwi, brakowało miejscami progów, nadkola były zaatakowane w standardowych miejscach, tylna część podłogi w miejscu przechodzenia rury wydechowej, wnętrze zaniedbane, plastiki na desce rozdzielczej powyginane od słońca, kierownica zmurszała, boczki powyginane od wilgoci, siedzenia poprute i wysiedziane w bagażniku syf od rozlanego wszędzie Mixolu, spód auta skorodowany z powodu braku zabezpieczenia. Całe szczęście, że rama była cała, kielichy i gniazda sprężyn, silnik po remoncie i ogólnie robione na bieżąco mechanika i zawieszenie.

   Było lato, zacząłem poważniej myśleć o generalnym remoncie mimo, iż rodzice byli mu przeciwni - tata twierdził, że to strata czasu i pieniędzy, zajmować się takim gratem "zrób go żeby jeździł i go sprzedasz po jakimś czasie ". Ewidentnie nie wzbudził w nim żadnych emocji czy uczuć, które powoli zaczęły się u mnie budzić. Nie zważając na te słowa krytyki, zacząłem stopniowo rozbierać moje autko. Na początku trochę nieporadnie, dochodząc do wprawy. W sumie jak sobie pomyśle to całość poszła dość gładko, popełniłem jednak podstawowy błąd. Nie zdemontowałem auta na czynniki pierwsze a wyjmując niektóre elementy nie myślałem o ponownym ich montażu. Tak więc część rzeczy zostało przeze mnie uszkodzonych, śrub pogubionych, drobiazgów poniszczonych a takich szczegółów jak podłączenia elektryki nie zapisanych i poznaczonych.

   Pierwsze prace latem 2000 roku objęły wycinanie wszystkich skorodowanych miejsc. Mniejsze elementy nie wpływające na sztywność auta szlifowałem do gołej blachy, zabezpieczałem ftalówką łatałem żywicą epoksydową i podkładowałem ponownie farbą ftalową Nobikor. W oczekiwaniu na spawanie poważniejszych miejsc dzięki wysiłkowi siostry uporaliśmy się z zasmołowanym bagażnikiem.

   Minęły wakacje a ja miałem dopiero skończone wszystkie nadkola, cztery błotniki z zewnątrz i wewnątrz, jedne drzwi i drugie do wykończenia. Nie doczekałem się jednak obiecanego przez wujka spawania. Przed zimą z ważniejszych rzeczy udało mi się załatwić na wymianę, drzwi i fotel kierowcy. Między nami mówiąc to mało zrobiłem przez ten czas, ale nigdy w życiu nie miałem do czynienia z takimi praca. Wszystkiego uczyłem się sam, metodą prób i błędów, cały czas doskonaląc swoje umiejętności.

   Zaczęła się szkoła, tj. czwarta klasa ogólnika, ja z mocnym postanowieniem w każdy piątek i sobotę jeździłem na działkę robić coś przy samochodzie. W pewnym momencie, pod względem szpachlowania auto było skończone. W oczekiwaniu na ociągającego się wujka Mirka, zająłem się spodem samochodu. Pod koniec roku udało się auto w całości wyspawać. Nowe progi z kształtownika 30mm na 60mm były chyba najlepiej wykonaną naprawą. Wykończone, nie nosiły prawie żadnych śladów ingerencji. Podłoga została również wymieniona, jednak błędem było wstawienie płaskiego arkusza blachy, który bez żadnych przetłoczeń na tak dużej powierzchni sprężynował i strzelał. Pospawane zostały również tylne nadkola, nie mając jednak zamontowanych drzwi trudno było dobrze je wyprofilować i niestety, ale spieprzyliśmy szczególnie jedno z nich. Wszystko to, wiem dziś, wtedy jednak prace trwały a ja byłem szczęśliwy z postępów.

   Na czas przygotowywania się do egzaminów w 2001 roku, remont poszedł w odstawkę. Wkurzała mnie ta bezczynność, ale szkoła była ważna. Niestety, ale w czerwcu poległem na ustnej maturze z polskiego zyskując kolejne dwa miesiące na przygotowania. Łącząc naukę z remontem parłem dalej. Z dnia na dzień było widać postępy. Przy wydatnej pomocy taty – działaliśmy. Ja maskowałem miejsca, w których były wstawiane fragmenty karoserii, ojciec wykańczał drzwi. Po zabezpieczeniu wszystkiego przyszedł czas na klapy. Z maską było najwięcej zabawy. Skorodowana na rantach, ze sporym wgnieceniem na przodzie ogólnie nadawała się do wymiany, ale kto o tym wtedy myślał. Została standardowo wyczyszczona i zabezpieczona antykorozyjnie. Jednym z bardziej bezsensownych posunięć było wpuszczenie w ożebrowanie maski pianki poliuretanowej. Dobrze to ją usztywniło, co przy zluzowanych zgrzewach było ciekawym rozwiązaniem. Miało to, jednak jeden zasadniczy mankament - maska od tego momentu stała się niemiłosiernie ciężka. To samo zrobiłem z tylną klapą. Mając również skończony tylny pas i wymalowaną ftalówką całą kabinę mogłem spokojnie iść zaliczać „ustny”.

   Poszedłem ( oczywiście nie sam , dziękuję moim najprawdziwszym kumplom za towarzyszenie mi tego dnia i wspieranie na duchu - dzięki : Martinez, Archi, Ra-V - naprawdę pomogliście mi wtedy chłopaki ), udało się - zdałem. To była taka sama radość, jak zdanie prawka. To nie oznaczało, że jestem teraz dorosły, że mam egzamin dojrzałości w kieszeni, że pójdę na studia , wtedy liczyło się to, że wreszcie zacznę robić coś przy moim autku.

   Nadchodziła jesień, był to ostatni moment aby polakierować przygotowanego już Wartburga. Przez cały czas trwania remontu po głowie chodził mi kolor srebrny, jednak zbliżając się coraz bardziej do momentu malowania przekonywałem się, że musi to być kolor czerwony. Zacząłem rozmyślać o rodzaju lakieru i osobie, która się tego podejmie. Tata podsunął mi pomysł, aby udać się do lakiernika Janka, który pracował już nad naszymi autami. Początkowo samochód miał być malowany syntetykiem, czyli popularnym do dziś AutoRenolakiem z gotowym odcieniem czerwieni. Idąc jednak za radą szpeca zdecydowałem się na Polsko-Holenderski lakier poliuretanowy Profix, dobierany z palety Fiata. Przemysłowy akryl jak zwykło się nazywać ten typ lakieru na głowę bił syntetyk. Wydajniejszy, o lepszej lepkości, rozlewności, twardszy, łatwiejszy w polerowaniu był dobrym rozwiązaniem, choć na pewno nie najlepszym. Wtedy jednak chodziło o pogodzenie kosztów z jakością.

   Była połowa września, ustawiony z lakiernikiem w budynku przygotowanym do malowania rozpoczęło się pryskanie auta. Prace lakiernicze trzeba było rozłożyć na cztery etapy. Po pokryciu wcześniej pomalowanej podkładówką karoserii i paneli, podkładem akrylowym trzeba było ją zmatowić. Dopiero w następny weekend można było kontynuować prace. Najpierw trzy warstwy soczystej czerwieni przykryło karoserię. Dzień później w niedzielę pozostałą część elementów. Był to moment przełomowy. Polakierowana karoseria wygrzewała się w promieniach jesiennego słońca połyskując do granic możliwości. Byłem wtedy cholernie dumny z tego czego dokonałem. To uczucie pozostanie w mej pamięci na bardzo długo.

   Niedziela lakierowania była ostatnią niedzielą wakacji . Nieubłaganie nadszedł październik i studia. Musiałem zacząć godzić ze sobą nieznaną sobie szkołę wraz z pracą, która dostarczała mi środków finansowych tak potrzebnych na remont. Wpadałem na działkę w miarę możliwości do czasu kiedy pogoda była jeszcze ładna a temperatury dodatnie . Wtedy jeszcze udało mi się zamontować klapę bagażnika, maskę, troje drzwi, klamki wraz z zamkami, przedni pas, z wklejoną plastikową białą siateczką oraz chłodnice. Do końca roku udało mi się jeszcze tylko zabezpieczyć całe podwozie Bitexem.

   Z powodu pierwszej w życiu sesji darowałem sobie dojazdy na zaśnieżoną i masakrycznie zimną działkę. Utęsknione ferie roku 2002 spędziłem na instalowaniu szyb, mechanizmów ich podnoszenia oraz na dokładnym oczyszczenie felg. Zdzieranie farby zajęły mi 3 dni. Następnie je zapodkładowałem dwoma warstwami ftalówki i w takim stanie zostawiłem na później. Resztę wolnego czasu zajęło mi porządkowanie elementów pod maską - lakierowanie pukli, wymiana przewodów paliwowych i wodnych.

   Do połowy kwietnia, odwiedziłem mój samochód kilka razy. Zrobiłem kilka zaprawek lakieru, w bagażniku poprawiłem kilka niedomalowań i tego typu dupereli.

   Na początku maja znowu zacząłem regularnie uczęszczać na działkę. Mając zawsze wolne piątki, nocowałem przy Wartku czasami zostając tam na trzy dni. Często także urywałem się z zajęć i wpadałem coś porobić . Prace ruszyły ponownie. Na progi nałożyłem baranka aby zabezpieczyć je przed korozją. Wtedy właśnie padł pomysł aby doły drzwi pomalować na biało. Sam nie wiem czy było to fajne rozwiązanie. Gdyby zostawić tylko te pasy wraz z białymi felgami to pewnie prezentowało by się ciekawie. Z dzisiejszej perspektywy wiem, że dając do tego białe zderzaki od Wartburga 1.3 zrobiłem totalną wioskę. Trudno - stało się. W tamtych czasach nikt nie orientował się w stylach tuningu, a przeróbki wykonywane w Polsce i tak były jeszcze większym buractwem.

   Chyba największy postęp nastąpił na początku czerwca, kiedy ruszyliśmy z pracami z tapicerką. Zakupiłem materiał, stworzyłem szablony boczków, dopasowaliśmy z ojcem wygłuszenia na podłodze. Parę brakujących mi rzeczy zagubionych, zniszczonych przy demontażu lub po prostu zużytych, kupiłem od sympatycznego Pana na ul. Kolejowej. Był to ojciec gości handlujących częściami do Wartburga. Była to pamiętna rozbiórka dwóch rozbitych Wartburgów. To wtedy właśnie odkupiłem zupełnym fartem za psie pieniądze sportową kierownice do Wartburga, identyczną jak te używane w rajdowych wersjach Wartburgów 353WR i W460. Wraz z rodzicami, którzy zaczęli mi pomagać pracowaliśmy nad autem dalej. Na aucie zagościła kompletna tapicerka, podsufitka z którą było sporo pracy, ponieważ pochodziła od wersji bez szyberdachu. Wszystko jednak biegło swoim torem. W między czasie nawet udało się w wspólnie z Krzyśkiem pseudo Łazik dojść do wszystkich połączeń elektrycznych. Wielkimi krokami nadchodził finisz .

   W połowie wakacji wykończyłem na biało felgi. Była to moja pierwsza poważniejsza lakiernicza robota. Efekt ? raczej słaby bo i felgi nie były niczym rewelacyjnym.

   Koniec wakacji upłynął nad kończeniem wnętrza samochodu i dopracowywaniem detali. Furka była już gotowe do jazdy. Niestety auto mimo iż odpalało miało problem z ruszaniem, mianowicie nie chciały wbijać się żadne biegi. Podejrzewaliśmy, że tarcza sprzęgła przykleiła się do docisku. Po rozebraniu wszystkiego jedynym niedomaganiem okazało się łożysko igiełkowe wałka sprzęgłowego, które było w rozsypce. Po ponownym złożeniu wszystkiego w całość auto ożyło. Płynnie ruszało, pracowało równo, dość cicho.

   Pozostała część roku 2002 roku upłynęła na kolejnych pracach wykończeniowych, regulacjach, wymianach takich rzeczy jak olej w skrzyni, filtrów, paska klinowego, linki sprzęgła, układaniu miejscami nowej elektryki.

   Na początku stycznia 2003 roku jeździłem na działkę robić naprawdę pierdółki : sylikonowanie nadkoli czy montaż halogenów, wymiana wycieraczek, czyszczenie pozostałych elementów pod maską, regulacja dyszy spryskiwacza. Wreszcie mogłem auto wyprowadzić na podjazd i cyknąć mu pierwsze fotki prezentujące je w pełnej krasie. Już wtedy wiedziałem co niedługo się zdarzy a przynajmniej co chciałbym aby się stało. Nadchodziły ferie i wtedy postanowiłem skończyć ciągnący się już prawie w nieskończoność remont auta. Plany, planami a rzeczywistość swoją drogą. W odpowietrzeniu hamulców, które to stały na drodze dokonania przeglądu pomógł mi kolega Tomek, jeden z łódzkich Wartburgówców. Także on podpowiedział mi żeby przegląd wykonać w mieszczącej się niedaleko działki, stacji diagnostycznej. Nie mając ważnego badania technicznego, jakoś się doturlałem bocznymi uliczkami. I tak 07.02.2003 roku otrzymałem stempelek w dowodzie uprawniający mnie do poruszania się po drogach.

   Do końca zimy auta używałem sporadycznie, dopracowywałem jeszcze detale, dokonałem w warsztacie regulacji zapłonu i gaźnika. Mogłem jednak bez przeszkód pokazywać się nim na mieście i parkować pod domem. Było to dla mnie bardzo nobilitujące. Czułem się szczęśliwy i dowartościowany.

   Pierwszą imprezą, na której pokazałem się oficjalnie był I zimowy zlot Trabanciarzy Trabimania, który odbył się w dniach 21-23.03.2003. Wtedy to pierwszy raz dopiero co zawiązany przeze mnie Klub Wartburga spotkał się na żywo. Impreza okazała się bardzo potrzebna, ponieważ zgrała nas niesamowicie. Wszystko, to co wydarzyło się później było tego wyrazem.

   Dlatego, już latem tego samego roku w sierpniu w dniach 21-25, miał miejsce Pierwszy Ogólnopolski Zlot Wartburga w miejscowości Zgniłe Błota pod Łodzią. Impreza według opinii uczestników udała się wyśmienicie. Dało to do myślenia tym samym innym grupom regionalnych, przez co zmotywowała je do organizacji tego typu imprez. Byłem z tego wydarzenia bardzo dumny, jednocześnie zostałem zachęcony dzięki Szerokiemu do poszukiwania innego wyglądu na swoje auto.

   Mając poczucie, że fura prezentuje się, mówiąc delikatnie – wsiursko, zacząłem poszukiwać kogoś kto poszerzyłby mi felgi. Nowo stworzone szpulki, również polakierowane na biało, powiększyły rozstaw auta dodając mu drapieżności. Szykując dalej auto do zlotu w Gałowie organizowanym przez Wrocławską Ekipę na karoserie wróciły oryginalne czarne zderzaki, plastikowe białe lusterka zastąpiłem chromowanymi lustrami DTX od Łady, białe pasy na dołach drzwi pomalowałem pod kolor a miejsce odcięcia z lakierem oddzieliłem chromowanymi listwami, na ramki drzwi zamocowane zostały aluminiowe wypolerowane listwy od wczesnych modeli Wartburga 353, przednią dokładkę pomalowałem pod kolor auta, obniżając wizualnie samochód, który sam w sobie zbliżył się do ziemi. Termin zlotu ustalony na 30 kwiecień – 3 maj 2004, zbliżał się nieubłaganie i pamiętam jak dziś, że ostatniego dnia przed wyjazdem kończyłem jeszcze nowy look auta, tak aby zaskoczyć wszystkich uczestników imprezy. Udało się, zdobyłem 3 miejsca na najładniejszego Wartburga zlotu. Był tylko jeden problem. Pamiątką po Wrocławskim zlocie była rozjechana dupa. Do dziś nie wiem, dlaczego Emitu wjechał mi w tył samochodu.

   Po wycenie i naprawie auta rejestracja poszła pod zderzak, co było efektem ówczesnej mody na czyste tylne klapy. Na początku było to interesujące, jednak z każdym następnym rokiem coraz bardziej mnie drażniło. Tablica nigdy jednak nie wróciła na swoje oryginalne miejsce. Drugą zmianą jakiej dokonałem była zamiana przedniej siatki z białej plastikowej na czarną aluminiową malowaną proszkowo. Z pozostałej kasy, dokładając jeszcze solidną część zacząłem kompletować audio do auta, mając na uwadze zarówno koszty jak i dość ciekawe brzmienie. Zacząłem niefartownie od używanego Pioneera, który przerywał granie na każdej nawet najmniejszej nierówności. Zrażony do używek zainwestowałem w nowe radyjko JVC z nowoczesnym jak na tamte czasy formatem Mp3. W bagażniku zagościł wzmacniacz Boshmann wraz ze skrzynia robioną na zamówienie z głośnikiem 30cm marki Alphard. Aby całość dobrze komponowała się w bagażniku stworzyłem własnoręcznie zabudowę bagażnika. Sub skonstruowany z odpowiednim skosem opierał się o przegrodę a wzmacniacz zainstalowałem na specjalnie stworzonej podłodze, która jednocześnie była uchwytem na koło dojazdowe oraz schowkiem na potrzebne narzędzia i drobiazgi. Nie chwaląc się była to chyba jedna z najciekawszych aranżacji bagażnika Wartburga w Polsce. Z przodu zdecydowałem się na odseparowany zestaw dwudrożny również marki Aplhard z głośnikami średnio-nisko tonowymi 160mm.

   Większość tych prac pochłonęła sporo kasy jak i czasu. Trwało to na tyle długo, że wszystko kończyłem przed kolejnym nadchodzącym zlotem w Kórniku pod Poznaniem. Tą imprezę z kolei organizowała w dniach 20-22 sierpień 2004, grupa Miłośników Wartburga z Wielkopolski. Pamięć bywa zawodna i dziś już nie pamiętam szczegółów. Chodzi mi po głowie, że zdobyłem jakiś laur w konkursie elegancji, bądź nagłośnienia. Wiem, że odebrałem za którąś z tych konkurencji, nagrodę.

   Auto zmieniało się już niewiele. W większości były to detale, jak białe przednie kierunki czy sprowadzone z Niemiec tylne lampy z białym migaczem. Zawieszenie obniżałem stopniowo, ale nie jestem już w stanie sobie przypomnieć o ile poszło w dół, o ile skróciłem sprężyny. Wiem, że po tym jak Szeroki sprzedał swojego białego potwora – przez dłuższy czas był to najniższy Wartburg w Polsce.

   Mijały kolejno zloty – Turawa, Chechło, Srebrna Góra, Czersk. Dziś już nie pamiętam kiedy konkretnie w aucie zagościły takie rzeczy jak elektryczne fotele od Forda Scorpio, kierownica Luisi 30cm na nabie Raid zamiast wcześniejszego koła sterowego o średnicy 36 centów. Wiem tylko, że auto powoli zaczęło się starzeć. Przyznam, że nie robiłem przy nim zbyt wiele pod względem mechanicznym, a skupiałem się tylko na estetycznej stronie. Zawieszenie dawało o sobie znać, gaźnik sprawiał kłopoty, silnik stracił swoją wcześniejszą kulturę pracy. Pierwsze tego oznaki zauważyć można było już na zlocie organizowany przez Wujka w dniach 1-3 maj 2007 roku w miejscowości Zagłębocze koło Lublina. Problemy z regulacją Jikova, pierwsze bąble na błotnikach, pierwsze oznaki korozji na zderzakach, coraz gorsze spasowanie drzwi czy choćby coraz mniej lśniący lakier. Auto było w na tyle złym stanie, że na pierwszy wyjazd na Międzynarodowy Zlot Wartburga w niemieckim mieście Eisenach w roku 2007 zdecydowałem się jechać swoim Mercedesem W124.

   Po zlocie, zachłyśnięty tym co było mi dane obejrzeć, porzuciłem swojego pupila. Był to początek jego tragicznego końca. Samochód stał nieruszany ponad 8 miesięcy. W połowie roku 2008 mając na uwadze wyjazd na drugi już Międzynarodowy Zlot Wartburga padł pomysł aby wybrać się tym razem odpowiednim autem. Przy nieocenionej pomocy Kramera udało się doprowadzić zawieszenie i hamulce do ładu. Problemem nie do rozwiązania okazał się natomiast silnik i skrzynia biegów. Długo by opowiadać, ale z powodu braku czasu i tym razem byłem zmuszony jechać na zlot Mercedesem.

   Po powrocie z imprezy pod koniec roku 2008 z ciężkim bólem serca zdecydowałem się na ostateczny krok. Przyszedł czas aby pożegnać się z moim Wartburgiem. I tak na początku roku 2009 rozpoczął się demontaż auta. Niektóre z cenniejszych części zostawiłem sobie z nadzieją, że może jeszcze kiedyś stanę się posiadaczem tego wspaniałego auta. Miałem mieszane uczucia. Niszczyłem coś co stworzyłem z takim trudem i kosztem tylu wyrzeczeń jednocześnie będąc pewnym, że ten konkretny egzemplarz nie stanowił dobrej bazy dla następnej odbudowy czy remontu.

   Dnia 15.04 roku 2009 pocięty na drobne fragmenty samochód wywiozłem na złom uzyskując za niego kwotę 280zł. Historia zatoczyła koło. Po tym wszystkim chodziłem jak struty. Nie wiedziałem co mam o tym wszystkim myśleć, co robić. W głowie kłębiły się myśli, że może czas porzucić młodzieńcze mrzonki i zapomnieć o tym wszystkim. W dwóch komórkach leżały nagromadzone przez 2 lata w większości nowe, ciekawe części. Szkoda było również tego wszystkiego co wydarzyło się w międzyczasie. Nawiązane przyjaźnie z właścicielami Wartburgów z Niemiec, odradzająca się scena Wartburgowa w Polsce, wyrastająca z wieku dziecięcego strona WartburgRadikalz...

   Nie wytrzymałem, jednak zbyt długo i w wyniku niesamowitego zbiegu okoliczności dnia 10 czerwca 2009 stałem się chyba najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem kupując tym razem białego Wartburga 353S z roku 1987... Wszystko odżywa na nowo...

Czerwony epilog...

   Remont trwał niemal nieprzerwanie przez 2 lata i 8 miesięcy. W tym czasie zmieniłem szkołę, dostałem się na studia, poznałem nowych ludzi, założyłem Klub Miłośników Wartburga, odwiedziłem miejsce powstawania tych aut i nauczyłem się tak wiele, że nie potrafiłbym tego dziś wyliczyć. W efekcie sporo rzeczy także popsułem na własne życzenie ale życie toczy się dalej, czego dowodem jest założony w roku 2007 serwis WartburgRadikalz.com

   Oprócz tego wszystkiego wartym podkreślenia jest fakt iż, ukierunkowałem swoje zapatrywania - z kolesia z totalnym brakiem zainteresowań, przeobraziłem się w gościa, który nauczył się szacunku do cudzej pracy, poznał wartość pieniędzy, które dostawał i które potrafił sobie zarobić, był w stanie twórczo myśleć, szukać nowych rozwiązań, doskonalić umiejętności. To auto ukształtowało mnie, zahartowało. Do dziś zastanawiam się skąd było we mnie tyle, samozaparcia, tyle uporu i wytrwałości...

   Auto przez lata dojrzewało wraz ze mną... Na początku wyglądało dość specyficznie [ na tamten czas podobało mi się. Nikt przecież nie słyszał wtedy o stylach takich jak German czy Cult ], przyszedł jednak czas, że wrócił do bardziej oryginalnego wyglądu, nabrał też drapieżności po obniżeniu, poszerzeniu go i zastosowaniu paru ciekawych zabiegów. Praktycznie nie było rzeczy, której bym w jakimś tam stopniu nie "dotknął".

   Tu, jednak dochodzimy do sedna. Kupując ten konkretny egzemplarz Wartburga, nie znałem się kompletnie na autach, a tym bardziej na tych cudach NRDowskiej motoryzacji. Trafiłem przez to na samochód, którym z perspektywy czasu bym się już nie zajął jako nie wart zainteresowania, pochłaniający zbyt wiele czasu i środków finansowych. Wtedy człowiek był młody, głupi, wydawał się mądrzejszy od reszty świata. Miał zapał, nieograniczone siły i chęci.

   Pewnych rzeczy się nie przeskoczy i tak, remont który teoretycznie był przeprowadzony solidnie, był spierdolony. Dziś to wiem, bo gdyby było inaczej, auta nie pozbyłbym się od tak dla kaprysu. Rozwieje tu wszelkie wątpliwości, bo pewnie część z Was myśli sobie, że pozbyłem się go z wygody. Auto jednak wymagałoby kolejnego solidnego remontu. Oczywiście dałoby się go przeprowadzić, tylko w moim wieku dochodzi się już do przekonaniu, że po co rzeźbić w gównie, jak można zacząć od początku z dużo lepszym egzemplarzem. Wartburg trafił na złom ponieważ miał źle wstawioną podłogę, topornie wspawane progi, domowym sposobem zrobioną tapicerkę, z dupy wstawiony prawy tylny wahacz, źle wyciągnięty tył po zlotowym wypadku. Od początku również nie dało się w nim ładnie wyregulować szpar w drzwiach oraz przedniej masce. Panele odstawały od siebie, psując cały efekt. Okazało się również, że jazda na glebie odcisnęła piętno na zawieszeniu, ramie, kielichach, gniazdach sprężyn. Z powodu nie zabezpieczenia pewnych fragmentów nadwozia i ramy zaczęła ona korodować. Czas auta nadszedł i powiem – dobrze, że stało się tak jak się stało.

   Dziś po tylu latach posiadania tego auta, wiecznego grzebania przy nim, udoskonalania i modyfikowania mogę z całą stanowczością stwierdzić, że Wartburg pozwolił mi odkryć swoja pasję, moje hobby i zajęcie jakie chciałbym w przyszłości wykonywać. Dzięki niemu przeżyłem wiele pięknych chwil, poznałem mnóstwo osób, zwiedziłem Polskę - mam wspaniałe wspomnienia. Mimo, iż pewna era jest już za mną nadal pozostała chęć działania przy aucie i ogólnie pojętym temacie Wartburga. Legenda marki Wartburg odżywa na nowo dzięki tej stronie i paru osobom, które nieprzerwanie od wielu lat w tym siedzą.


Galeria I - remont


Galeria II - oficjalna premiera auta

Galeria III - zdjęcia po wypadku

Galeria IV - auto tuż po lakierowaniu

Galeria V - sesja zdjęciowa pod Marketem Tesco

Galeria VI - sesja zdjęciowa na opuszczonej papierni

Galeria VII - Moto Weteran Bazar - fotki by Wujek

Galeria VIII - sesja zdjęciowa zrobiona w Aleksandrowie Łódzkim
Galeria IX - rozbiórka auta - koniec historii...




"Białas"



Historia Auta...

    Wartburg zjechał z taśmy produkcyjnej w Lutym 1987 roku [ 02.87 ]. Pierwszym i jedynym właścicielem do 10 Czerwca 2009 był Pan Bolesław [ur. 1922] zamieszkały w Bielsku-Białej.
Dokładnie 10.03.1987 świadomy praw i obowiązków wynikających z zakupu samochodu złożył zamówienie nr.51/T7/87/38 na samochód Wartburg 353S Lim. w biurze eksportu wewnętrznego POL-MOT na ul. Stawki 2 w Warszawie. Jeszcze tego samego dnia wiedząc jedynie, że auto kosztować ma 1850 Dolarów Amerykańskich USD i spodziewać się go może dopiero w okresie kwiecień-lipiec '87, stanął w kolejce w III Oddziale Ekspozytury PKO B.P. i wpłacił: 610$ przelewem, 200$ w asygnacie bonowej oraz 1040$ w asygnacie walutowej. O terminie i miejscu nadejścia auta miał zostać powiadomiony listownie w stosownym zaproszeniu.
Pan Bolesław musiał być szczęśliwym człowiekiem, kiedy dostając do swojego mieszkania list, zobaczył, że po odbiór auta w wyznaczonym na 23.04.'87 terminie, musi jechać do oddalonego o zaledwie 220km - Wrocławia. Nie narzekał, bo na auto czekał zaledwie 44 dni...
Dokładnie w czwartek rano, obywatel Bolesław O. stawił się w Punkcie Sprzedaży Samochodów Nr.1 Państwowego Przedsiębiorstwa POLMOZBYT na ulicy Armii Radzieckiej 45 we Wrocławiu, mając ze sobą pokwitowanie przelewu, asygnatę bonową przychodową oraz najważniejsze - zamówienie, no i pewnie jeszcze dowód osobisty... Za równowartość 824.000 zł stał się posiadaczem Wartburga 353S w wersji limuzyna o numerze nadwozia 2213606 i numerach rejestracyjnych BBK 5158 w kolorze Grauweiss. Wraz z autem dostał słownie trzy sztuki upoważnień GIGE na 50 litrów paliwa, dopłacając za nie za 36zł.
Auto w dniu 07.10.87 zostało doposażone w hak holowniczy, który został zamontowany za kwotę 150zł w Zakładzie Usługowo-Handlowym FSM w Bielsku-Białej.
Tak auto w niemal nienaruszonym stanie, garażowane i serwisowane z ogromna dbałością, doczekało do naszych czasów...



Historia Zakupu...

    Zakup nowego auta był dość skomplikowaną sprawą. Brak kasy, miejsca dla nowego nabytku a w końcu brak odpowiedniego egzemplarza.

    Mając do wyjazdu do Eisenach jakieś 6 tygodni, w obliczu braku ciekawych samochodów po części odpuściłem temat poszukiwań i zawierzyłem porzekadłu – jak szukasz - nie znajdziesz, nie szukasz - samo się znajdzie.

    Ogłoszenie o 353S z roku 1987 znalazło się na forum Klubu Wartburga z początkową ceną 2000zł. Nie brałem tego Wartburga pod uwagę, ponieważ był trochę poobijany a cena wyśrubowana. Teoretycznie wraz z autem był jeszcze jakiś zapas części, ale do końca nie było wiadomo co wchodziło w jego skład. Dopiero po tym jak pojawiły się dokładniejsze zdjęcia a ja po raz setny przewertowałem opis zacząłem myśleć o nim poważniej.

    Kwestią pozostawała cena. Po małej kampanii zniechęcającej sprzedawcę, auto zostało utargowane na 1500zł. Drugą sprawą była odległość. Wartburg stał w Bielsku-Białej. Nie o drogę chodziło czy nawet koszty wyjazdu, ale o brak pewności czy auto faktycznie jest w tak dobrym stanie na jakie wygląda. Nie chciałem bowiem jechać na darmo 500km tylko po to żeby zobaczyć jakiś wrak. Z pomocą przyszedł Przemek, do Bielska miał jakieś 50km i obiecał, że auto obejrzy pod każdym względem tak jakby kupował je dla siebie. Jak powiedział tak uczynił. Pamiętam jak zadzwoniłem do niego z przygotowaną listą pytań i z wypiekami na twarzy słuchałem jego odpowiedzi. Trzeba dodać, że auto obejrzał na wylot - na tyle dokładnie, że pewne rzeczy nawet mnie by umknęły. Na pytanie czy mam go brać odpowiedział mniej więcej tak – „Ja bym go nie brał bo to nie moje klimaty, nie mój rocznik, ale jeśli jesteś przekonany na ten wygląd i na ten rok, bierz go bez wahania ponieważ wart jest tej kasy” .

    Miałem mały kłopot z nagraniem wyjazdu po auto. Odes, który miał być kierowcą testowym, jak zwykle dysponował małą ilością czasu, ale w efekcie we wtorek 10 Czerwca o 5:30 byłem pod jego mieszkaniem i ruszyliśmy w drogę. W bagażniku pożyczonego od siostry Uno leżały: zapasowe cewki, przewody wysokiego napięcia, zapasowy akumulator, komplet wszelkich możliwych kluczy, pompka do kół, zapasowa półoś, rożne płyny i oleje. Pełni nadziei pojechaliśmy przed siebie. Na miejscu byliśmy przed 9:00. Tzok, wnuczek właściciela pokazał nam auto. Stało w suchym, czystym garażu. Ewidentnie nie było odpalane specjalnie przed sprzedażą ani zbyt mocno szykowane. Byłem znowu zauroczony ale tym razem miałem już ocenę wstępną za sobą i auto po prostu obejrzałem pod kątem tego wszystkiego o czym mówił mi wcześniej Przemek. Byłem tak zahipnotyzowany, że nie przejechałem się nim, nie sprawdziłem numerów nadwozia, nie sprawdziłem wszelkich możliwych miejsc, w których mógłby być spawany, reperowany czy zgnity. Zawierzyłem w stu procentach Przemkowi i nie zawiodłem się. Widząc auto swoich marzeń i siebie za jego kierownicą parłem na przód. Po sporządzeniu umowy i wręczeniu pieniążków 87-letniemu emerytowi oraz zabraniu paru gratów z jego piwnicy, ruszyliśmy w drogę powrotną.

    Na trasie liczącej 240km, Wartburg zrobił tylko jednego psikusa, gasnąc niespodziewanie 30km przed Łodzią. To był jedyny problem jaki nam sprawił. Autem byłem zachwycony a z udanego zakupu bardzo zadowolony. Tu pragnę podziękować przede wszystkim Przemkowi oraz Mateuszowi i Harcerzowi, którzy pomogli mi auto kupić.



Fakty...

    Auto po przyjeździe do Łodzi na blacie legitymowało się przebiegiem jedynie 75616km, co oznacza że "dziadunio" robił rocznie 3400km.
Stan blacharski oceniam na bdb minus, ponieważ (nie oszukując się) w każdym aucie z tego rocznika znajdziemy minimalne ubytki i jest to normalne. Ten minus oznacza w tym przypadku, że auto nie ma dosłownie żadnych ubytków w postaci przeżartych: rantów drzwi, nadkoli, progów, zgnitej ramy, podłogi. Delikatne uszkodzenia czy wgniecenia posiadają za to panele zewnętrzne, ale to wynik raczej podeszłego wieku poprzedniego właściciela niż zaniedbania. Na nadwoziu znajdziecie zaledwie parę ognisk korozji wielkości ucha igielnego. Wszystkie możliwe profile zamknięte, ranty drzwi, słupki, liczne zakamarki, przetłoczenia maski czy klapy były latami obficie spryskiwane Fluidolem. Miało to zbawienny wpływ na elementy i dziś po umyciu cieszą oczy nieskazitelnym wręcz stanem. Wszystkie uszczelki są jak nowe, szyby nieporysowane. Zderzaki bez żadnych śladów korozji. Lakier jest miejscami matowy ale dobrze rokuje na przyszłość.
Auto miało delikatna stłuczkę, w której ucierpiał głównie przedni zderzak, jednak z powodów estetycznych wszystkie elementy choćby trochę zarysowane czy obtarte z lakieru zostały wymienione na nowe lub ponownie polakierowane. Jako dowód wszystkie uszkodzone panele otrzymałem wraz z autem aby mieć w to lepszy wgląd. Wnętrze natomiast oceniam na idealne: brak jest jakichkolwiek ubytków w wyposażeniu, pęknięć, otarć, przetarć, zmęczenia materiału.
Wraz z autem dostałem: komplet nowych oryginalnych cewek, brakujące nowe prawe lusterko, nowy kpl. tylnych kloszy, kpl. tłoków na I szlif [stąd mam pewność, że auto ma autentyczny przebieg ], oba przednie błotniki z puklami, tylny lewy błotnik, nową oryginalną blaszaną dokładkę zderzaka [ tzw. kosę ], nowy silniczek wycieraczek i wiatraka chłodnicy, filtr powietrza, zapasowe świece, podręczny zestaw kluczy, zabytkową apteczkę z wyposażeniem z epoki, nowy środkowy tłumik, linki gazu i sprzęgła oraz co najważniejsze nowy oryginalny wał. Z niedomagań auta warto wymienić zasyfiały zbiornik paliwa, zużyty mechanizm zmiany biegów, nie nadające się już do niczego wycieraczki przedniej szyby, zamulony przez emerycki styl jazdy wydech oraz zużyte tarcze i klocki hamulcowe.


Fotografie z ogłoszenia internetowego

Kwity...

    Po jakiś dwóch tygodniach od zakupu samochodu dzięki uprzejmości, byłego już właściciela, zostały mi dosłane listownie wszelkie papiery dokumentujące zakup tego Wartburga oraz uwierzytelniające wszystkie wcześnie przedstawiane informacje. Byłem ogromnie szczęśliwy, że "Białas" może poszczycić się taką historią a ja faktem, iż jestem drugim właścicielem auta. To brzmi dumnie...


Dokumenty dotyczące Wartburga

Pierwsze foty...

    Jakiś czas po tym jak stałem się szczęśliwym posiadaczem "lodówki" wpadłem na pomysł pstryknięcia fotek auta w stanie "zaraz po zakupie" jako pamiątkę jego pierwotnego wyglądu i stanu. Na sesje zdjęciową udałem się wraz z meine sister, do starych magazynów chemicznych. O to efekty:


Pierwsza sesja zdjęciowa - stare magazyny chemiczne

Prac początek...

    Auto trafiło na moją działkę. Pierwsze prace objęły typowy przegląd mechaniki. Zbiornik paliwa został pięciokrotnie przepłukany paliwem aż do momentu, kiedy nie wypływały z niego żadne syfy czy szlam. Wszystkie gumowe węże wymieniłem na nowe firmy Fagumit. Na pokład zawitał: nowy pasek [ nie, nie rozrządu ] klinowy ContiTech SF - AVX10x1150, nowe świece NGK B6HS, nowy filterek paliwa PS822 Filtrona, filter powietrza Filtron AR253, kable wysokiego napięcia Sentech, płyn chłodniczy Texaco Antifreeze Coolant, olej skrzyni biegów Orlen Hipol GL-5, komplet nowych łożysk na koła przednie, nowe klocki hamulcowe FDB 461 Ferodo Premier, tarcze hamulcowe ATM Mikoda 2302. Układ hamulcowy został przepłukany i zalany nowym płynem Ferodo DOT4. Po tym jak na skrzyżowaniu zostałem tylko z trzecim biegiem, zregenerowałem mechanizm zmiany biegów, wszystko myjąc i na nowo smarując.

    Przeobrażanie brzydkiego kaczątka szło dwutorowo. Częścią związaną z estetyką zajęta była, pełna poświęcenia, siostra Łasia. Auto zostało wybebeszone ze wszystkich wykładzin bagażnika i dywanów w kabinie. Fotele i tylną kanapę wymontowałem w celu trzepania, prania i odkurzania całej podłogi. Bagażnik wyszorowany został mleczkiem "MOC" a wszystkie filce umyte i przepłukane pod ciśnieniem. Całość niesamowicie przejrzała. Kabinę, siostra odkurzyła a wykładziny wyprała w ten sam sposób, miksturą Wezyra, płynu do naczyń Ludwik oraz piany aktywnej. Przed ponownym montażem wnętrza pozostały do zrobienia jeszcze dwie rzeczy. Domycie podsufitki i deski rozdzielczej przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Zżółknięta podsufitówka zrobiła się niemal biała, a desce rozdzielczej przywrócono blask nowości. Pozostała kwestia wszechobecnego Fluidolu. Siostra wyposażona w szczoteczkę do zębów, pędzel, spryskiwacz z benzyną ekstrakcyjną stoczyła nierówną walkę z trudnymi do usunięcia brązowymi plamami.

    W międzyczasie tych wszystkich zabiegów pielęgnacyjnych trwały również przygotowania do posadzenia auta bliżej ziemi. Zamówione wcześniej skracane, hartowane i zagniatane na końcach sprężyny odebrałem z zajmującej się takimi sprawami, firmy. Pomalowane i obute w opony poszerzane felgi również czekały na montaż. Do rozwiązania pozostał montaż z przodu amortyzatorów gazowo-olejowych od Punto II marki Cofap. Po wszystkim zglebiony Wartburg prezentował się naprawdę godnie. Zawieszenie zrobiło się sztywne, ale nadal dość komfortowe. Po wymianie amortyzatorów tylnych na te od Matiza tył również stracił swoją nerwowość. Wszystko wyszło niemal tak dobrze jak to sobie wyobrażałem na początku.

    Po zamontowaniu tylnych wykładzin, zamontowałem pozostawioną z Reda zabudowę bagażnika. Również wykładziny z wnętrza auta trafiły na swoje miejsce, wyprana kanapa zagościła na tyle a na przód trafiły wyprane i podreperowane chałupniczym sposobem, oryginalne sportowe fotele, które od roku 1975 można było dokupić jako opcję wyposażenia. Mimo iż kubły są zrobione tylko tymczasowo a boczki drzwi są lekko wykręcone od wilgoci, wnętrze auta zaczęło prezentować się fantastycznie.

    Dopełnieniem wszystkich zmian, były białe klosze przednich kierunkowskazów, tylne lampy również z białym kloszem migacza oraz przyciemnione w ramach czyszczenia, przednie reflektory. Zderzaki zostały zdemontowane i po zmatowieniu pryśnięte na czarny półmat. Przedni spojlerek został wymieniony na nowy i również polakierowany. Wszystkie plastiki, zostały przyczernione czernidłem a uszczelki nasmarowane wazeliną bezkwasową. Z drobnych zabiegów kosmetycznych to na tylnym pasie zawitało prawidłowe oznaczenie 353S, usunąłem oldskulowe osłony rantów drzwi z odblaskami, wymieniłem wycieraczki na sprawdzoną firmę UniPoint, nakleiłem parę wlep, zamontowałem żółte żarówki H4 Narva, pozbyłem się uszkodzonych chlapaczy, które tarły o asfalt uniemożliwiając tym samym normalną jazdę, na maskę zamontowałem unikalne rzemieślnicze wloty powietrza. Z dodatków uwypuklających Niemiecki Styl mogę wymienić sportową kierownicę Luisi na mojej poprzedniej oryginalnej nabie Raid wraz z klimatycznym kapslem własnego autorstwa, oraz usunięty tylny tłumik tzw. cygaro i zastąpiony rurką fi 50mm również wychodzącą pod skosem na wzór oryginału.

Podsumowanie prac...

    Auto przy okazji porządków i napraw potwierdziło ponownie przeczucia, iż jest w zajebistym stanie. Rama w której jedynym mankamentem było urwane ucho holownicze, nienaruszone progi, znikoma korozja. Dużo pracy zostało włożonej głównie w wygląd auta, które było zaniedbane i brudne. Zużyliśmy 3 butle M.O.C'y, 15 litrów benzyny ekstrakcyjnej, parę pędzli, kilka kilogramów szmat, dwa pudełka wazeliny i jeszcze więcej czasu i pracy. Efekt, który został osiągnięty uważam za niesamowity. Nie sądziłem, że trafie na auto tak ładne mimo jego poobijanych paneli. Prezencja i styl jaki roztacza pozwala mi być z niego w 100% zadowolonym.


Odkurzanie, trzepanie, pranie, czyszczenie, prace mechaniczne

 
Pierwsza Sesja Fotograficzna...

    Po udanej transformacji i pozytywnie odebranej prezentacji auta, jakiej dokonałem na Międzynarodowym Zlocie Wartburga w Eisenach, postanowiłem Burkiem wybrać się na prawdziwą wielogodzinną sesję fotograficzną. Zdjęcia miały za zadanie pokazać wszelkie zmiany jakie zaszły w Wartburgu na przestrzeni tych paru miesięcy. Uzbrojony w dwa statywy, filtry, dwa obiektywy, komplet kart i baterii udałem się ponownie do opuszczonych magazynów chemicznych mieszczących się na ulicy Brukowej w Łodzi. Efekty 6 godzin cykania w jeden z ostatnich ładnych październikowych dni roku 2009, możecie obejrzeć sami...


Sesja zdjęciowa wykonana po transformacji - stare nieczynne magazyny chemiczne


Zmiany, kolejne wcielenia...

   Po wyjeździe na IWT 2009 zaszło sporo zmian w aucie, ale nie opisywałem ich na stronie WR i nie będę tego robił, bowiem wszystkie etapy jakie zaliczył BurgerKing przedstawiłem na blogu. Zachęcam do zapoznania się z jego zawartością i prześledzenia historii remontu oraz  kolejnych modyfikacji jakie go doświadczyły. Zbiór zdjęć jakie pokazują kolejne wcielenia znajdziecie poniżej w galerii Flicr.com Zbiór ten będzie co jakiś czas aktualizowany.

 
All Story - czyli kolekcja zdjęć, które przedstawiają zmiany dokonywane w Białasie na przestrzeni lat


   Może w przyszłości pojawi się jakaś kompleksowa sesja zdjęciowa lub folder z tzw. One Shot'ami, ale póki co wszystkiego co istotne o aucie i poniekąd o mnie dowiecie się z bloga:



Kruchy353S.blogspot.com

  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz