NIE KASOWAĆ!!!

piątek, 21 października 2016

Finał sezonu Skierniewickich Klasyków; vol. 2 - Skierniewice 2016



     Przewieźliście kiedykolwiek Mamę własnym klasykiem? Ja miałem okazję zrobić to całkiem niedawno i muszę przyznać, że jest do doświadczenie odciskające nie lada piętno na psyche. Może gdyby była to jakaś krótka, czillout'owa przejażdżka, to nie było by to aż tak ciekawe doświadczenie. Traf chciał, że wybierałem się na zakończenie sezonu motoryzacyjnego organizowanego przez Skierniewickie Klasyki, natomiast Mama w roli opiekunki mojej ukochanej siostrzenicy miała pojechać właśnie w okolice tego urokliwego miasta. 

     Tak więc w trasę wybraliśmy się już w sobotę przed południem, w jak się okazało później, drogę obficie obsypywaną różnymi konfiguracjami słów: zwolnij, trzymaj odległości, czy my musimy jechać tak szybko, uważaj rowerzysta, gdzie my się tak spieszymy, Jezus Maria!. Cóż... Jakby tego było mało, to "matka wcale nie siedziała z tyłu" i to chyba dostarczało najwięcej wrażeń. Do tego wszystkiego mój Burger przeżył jeszcze jeden chrzest. Na tylnej kanapie siedziała bowiem moja najważniejsza kobieta. I świetnie, bo łagodziła mój rodzący się niespiesznie acz miarowo syndrom lęku pourazowego 😉 Każde przytarcie wydechem, wejście na tak lubiane przez nas [ mnie i auto ], wysokie obroty, czy wyprzedzenie czegoś na końcówce trzeciego biegu, kończyło się płytszym oddechem mojej Matki. Po jakimś czasie chyba wszyscy się dotarliśmy, bo ja jechałem delikatniej, "mój pilot" starał się mówić mniej, a tylny pasażer zaczął w stresujących momentach puszczać do mnie porozumiewawczo oczko, w efekcie czego, cała trasa minęła całkiem sympatycznie.

     A zastanawialiście się kiedyś co różni jazdę klasykiem od przemierzania kilometrów autem cywilnym? Zapewne są to widoki. Właśnie wtedy, jak nigdy wcześniej dostrzegłem, że niechybnie idzie jesień. Liście zaczynają niezdarnie wdzierać się na jezdnie, a pola są już w większości przygotowane do zimy... Tak... I chyba coś w tym jest, że jadąc nowoczesnym autem robimy to niemal od niechcenia. Traktujemy to jedynie jako środek do osiągnięcia celu. Osiągnięcia go zazwyczaj w jak najkrótszym czasie. natomiast gdy mkniemy w trasie naszym ukochanym klasykiem, to świat wydaje się ciekawszy.  Przynajmniej ja, widzę wtedy więcej, czuję mocniej. A może to tylko kwestia wypatrywania dziur, kolein i cholernie twardego zawieszenia. Niemniej jednak z jazdy Burkiem czerpię dużo więcej satysfakcji.

     Po porannym ogarnięciu auta, przy temperaturze, co warte podkreślenia zmrażającej plemniki w mojej mosznie, ochoczo ruszyliśmy we dwoje na imprezę. Na miejsce dotarliśmy około południa i od razu poraziły nas dwie kwestie. Ilość aut oraz przepiękne miejsce, w otoczeniu którego odbywał się event. Samochodów było już wtedy grubo ponad 150, ponieważ doświadczyliśmy problemów z zaparkowaniem.

     A auta? Był tam przekrój wszystkich marek, krajów, styli modyfikacji, stopnia oryginalności, jakości przeprowadzonych renowacji, czy stanu zachowania. Tylko zdjęcia oddadzą wszystko to, co było mi dane zobaczyć. A warto nadmienić, że od jakiegoś czasu, będąc na imprezach tego typu, robię zdjęcia tylko tym pojazdom, które wzbudzają mój zachwyt i szacunek wywołując przy tym swego rodzaju ekscytację. Dlatego jeśli zobaczyłeś na moich fotografiach swoje auto lub motocykl, to wiedz, że tym samym oddaję Ci szacunek. Niemal starym zwyczajem uchylam rąbek kapelusza na znak głębokiego zachwytu jaki wzbudza we mnie Twój klasyk.

     W tym miejscu należy wyróżnić kilka pojazdów. Chyba jako pierwsza rzuciła mnie na kolana Skoda MB100 w oszałamiającym niebieskim kolorze. Była tak dobra, że niemal wszyscy z paczki, która zawiązała się już chwilę po przyjeździe zagłosowali na nią w plebiscycie na najlepsze auto zlotu.




     A chyba czymś co zaskoczyło mnie najmocniej był o dziwo Maluch. Fiat 126p. w stylizacji dotąd przeze mnie niespotykanej. Lekkiej, fantazyjnej, ciepłej niczym Sycylia, a przy tym świeżej jak bryza nadchodząca z rozgrzanego Morza Śródziemnego.





     Godnym zauważenia był również bardzo ciekawy Wartburg 353, zachowany w bardzo fajnym stanie. Przykuwał wzrok głównie dobrym, rzadko spotykanym kolorem i czarnymi tablicami z Łodzi. Prawdopodobnie miał ciekawą historię przywrócenia go na drogi po tym jak porzucono go na jednej z łódzkich ulic. Niestety dziewczyny, które woziły się nim po imprezie nie były zbyt rozmowne i niewiele potrafiły o nim powiedzieć.




     Nigdy wcześniej nie interesowałem się jednośladami. Wydawało mi się, iż nie są to moje klimaty. Jednak to co było mi dane zobaczyć zadało kłam tej mojej pseudo filozofii. Nie dość, że motocykl prezentował nienaganny, wręcz perfekcyjny styl odbudowy, po za drobnymi odstępstwami, to jeszcze miał mocno oldschool'owy klimat i chyba najfajniejsze logo i miejsce pochodzenia jakie mógłbym sobie wyobrazić. Zobaczcie to nieziemskie DKW, które na marginesie wygrało główną nagrodę zlotu w klasyfikacji motocykli.




     Po za autami należy wspomnieć o miejscu. Robiło robotę i mam cichą nadzieję, że w przyszłości klasyki zajmą całą przestrzeń dawnych koszar.A wygląda na to, że tak się stanie. Już w tym roku organizatorzy zanotowali nieco ponad 200 samochodów. I to jest wiadomość chyba najlepsza. Aron robi dobrą robotę. Na każdym kroku widać progres. Jest już profesjonalne nagłośnienie, jest grono pomocników oznakowanych odblaskowymi kamizelkami, jest darmowy poczęstunek, który w to "jesienne", niedzielne popołudnie bardzo poprawiał nastroje rzeszy uczestników i widzów. Pozytywnie nastrajał też widok osób przyjezdnych, które zamiast skoczyć do marketu, czy zasiąść za ekranem swojego LCD'ka, przyjechały zobaczyć cuda minionej motoryzacji, bawiąc się przy tym świetnie.

     My też ubawiliśmy się przednio. Dawno nie zaliczyłem tak sympatycznej, spokojnej imprezy. Event'u bez niepotrzebnej spiny. Spotu, na który jak zawsze jedziesz podenerwowany, zastanawiając się, czy wziąłeś dopiero co kupione New Balance'y, pasek od Twojego Nikon'a błyszczy dostatecznie, a czapka MANTO jest kozacko przekręcona o 5° w lewo - twoje lewo!

     Tutaj zaliczyłem totalny luz. Pogoda dopisała, a gdyby było nieco cieplej, a my mielibyśmy więcej czasu należało tylko rozpalić małego grilla, rozłożyć leżaki, zrobić Radler'a i bawić się z ludźmi zarażonymi tą samą pasją. A należy podkreślić, że Łódź oraz w większości znani mi ludzie dopisali całkiem licznie. To cieszy. Rodzi nadzieję, że kiedyś doczekamy się tak samo dobrej imprezy na naszym rewirze.

     Wszystko co dobre, kończy się szybko i tak po oficjalnym rozdaniu nagród... ej, a czy ja właściwie wspominałem, że zostałem wyróżniony statuetką za jedno z trzech najciekawiej przerobionych klasyków? Tak. Było mi bardzo miło złapać za mikrofon i podziękować za nagrodę, opowiadając przy okazji nieco o moim Białasie, tym samym promując Wartburgową scenę na polskiej ziemi. Dzięki!

    A co stało się potem? Wróciliśmy do domu z uśmiechami na twarzach. To była fajna wyprawa. Dzięki wszystkim za niesamowite wspomnienia. Zerknijcie na zbiór moich, nigdzie wcześniej niepublikowanych zdjęć.


kliknij na zdjęcie aby przenieść się do galerii serwisu Flickr.com i fotografii w większej rozdzielczości


     Pragnę podziękować wszystkim, za miło spędzony czas. Paulinie i Mamie za dobre towarzystwo, chłopakom z Łodzi za przyjazd, organizatorom za profesjonalne ogarnięcie imprezy, a także Mateuszowi z Justyną oraz Kramerowi z Michaliną, za miłe pogaduchy. Zapewne wypada podziękować również Urzędowi Miasta i Prezydentowi Skierniewic, który chyba, jak żaden inny włodarz, pojawił się na event'cie swoim żółtym Trabantem. Jestem również zobowiązany, za przybycie  Zbigniewowi, który jak zwykle dotrzymywał nam towarzystwa i zasypywał ciekawymi opowieściami. Do zobaczenia na kolejnej imprezie, firmowanej marką Skierniewickie Klasyki"



Autor: Kruchy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz