NIE KASOWAĆ!!!

piątek, 29 czerwca 2012

Zlot Wartburga - Zgniłe Błota 2003

Przez dwa lata istnienia Klubu Wartburga, nikt nie miał na tyle odwagi i nie wpadł na pomysł aby zrealizować zlot właścicieli Wartburgów. Jako prekursor wielu przedsięwzięć zrobiłem to...

Do myślenia nad organizacją zlotu przyczynili się wszyscy. Uzmysłowiło mi to, że dość już przyłączania się do innych ekip, które organizują własne imprezy. Na dodatek uznałem, że zorganizowanie własnego Wartburgowego zlotu nie jest tak trudne jak na początku sądziłem. Wcześniej wydawało mi się, że to ogromne koszty, kłopoty i niechybna porażka, że należy zorganizować jakieś ogromne atrakcje, przejazdy, parady, festyny, konkursy. Od tamtej chwili zacząłem podchodzić do sprawy inaczej. Okazało się bowiem, że wystarczą dobre chęci, dobre autorskie pomysły, ciężka praca - wysiłek się opłacił.

Miejsce na organizację zlotu odnalazłem dzięki Gazecie Wyborczej, która w jednym ze swych artykułów opisywała miejscowość "Zgniłe Błoto". Były to kiedyś stawy hodowlane. Typowa poPGR'owska pozostałość komuny. W wyniku prac prowadzonych przez nowego właściciela gruntów, tereny zostały przekształcone na pole namiotowe oraz kąpielisko. Stawy zostały połączone, wyczyszczone i zalane na nowo wodą tworząc duży zalew. Było to nieznane, spokojne miejsce, które idealnie nadawało się na zlot.

Początkowo Pan Henryk Suchanowski nie chciał słyszeć o żadnym zlocie, jednak po moich licznych podejściach i staraniach zgodził się. Co ciekawe Pan Henryk bardziej niż pieniądze wolał dobrą reklamę tego przepięknego miejsca. Tak też się umówiliśmy. W zamian za możliwość wykorzystania placu, ustawienia ToiToii oraz ujęcia wody pitnej zobowiązałem się rozreklamować miejsce najlepiej jak potrafiłem.

Po pertraktacjach przyszedł czas wytężonej pracy. Szukanie sponsorów, wymyślanie atrakcji, sprawy papierkowe w Urzędzie Miasta, tworzenie list, regulaminów, mapek dojazdowych etc...

Od początku zakładałem, że impreza nie może być droga i umowy dotrzymałem. Mając na uwadze słowo, które dałem Panu Suchanowskiemu nawiązałem znajomości w Łódzkiej telewizji oraz Telewizji Kablowej TOYA. Planowałem aby obie ekipy przyjechały tam i odpowiednio przedstawiła to miejsce.

W efekcie w dniach 21-25.2003 odbył się Pierwszy Ogólnopolski Zlot Miłośników Wartburga zwany Wart-Biwakiem. Dla mnie impreza zaczęła się dzień wcześniej pakowaniem i ostatnimi szlifami auta. W czwartek tj. 21-ego byliśmy na miejscu. Obozowisko było założone, flaga wbita, infrastruktura przygotowana. Ku mojemu zaskoczeniu zamiast jednego kibelka były trzy, wodę podciągnięto bliżej nas organizując ją w dużym tysiąc litrowym baniaku. Pan Henryk, co nie było zupełnie w planach zorganizował ławki przy ognisku. Byłem zaskoczony. Tak samo tym, że dzień przed oficjalnym otwarciem imprezy zajrzeli Marsel z Asią oraz Welszu.

Dzień następny [ 22.08 ], przyniósł kolejną niespodziankę już o godzinie 6:03. Był nim przepiękny, równo pracujący terkot Wartburga Hermana. Wystawiłem głowę z namiotu i już wiedziałem. Wyszedłem, ale z lekko jeszcze zgniecioną po nocy twarzą, przywitałem się z Hermanem i Basią. To było niesamowite. Pierwszy raz widziałem tego gościa na oczy, ale wydał mi się bardzo znajomy. Od razu go polubiłem, mimo iż obudził mnie tak wcześnie. Niedługo po tym wstali już prawie wszyscy Wart-Biwakowicze. Ekipa spychaczy równających i poszerzających drogę dojazdową nie pozwoliła im dłużej spać. Na marginesie to nawet marzyłem aby, ktoś poprawił drogę dojazdową do Naszego lokum i akurat stało się. Od rana spełniło się. I tak już było przez cały zlot. Spełniały się moje skryte marzenia.

Przyjeżdżały kolejne auta i kolejni ludzie. Niektórzy jak Emitu, który zajrzał Maluchem, pełni poświęcenia. W czasie kiedy wszyscy dopadali nowo przybyłe auta i dokonywali wymuszeń na ich właścicielach, ja załatwiałem sprawy papierkowe. Pobieranie opłat, dokonywanie wpisów na rozmaite listy, rozdawanie wszystkich przygotowanych "prezentów". Były nimi: foldery informacyjne, wizytówki Naszych sponsorów, identyfikatory, krzyżówki do wypełnienia, bilety wjazdowe, regulaminy do podpisania.

Dzień mijał ludziom na wzajemnych rozmowach, pokazywaniu własnych aut, ciekawych patentów i rozwiązań. Ja pod wieczór rozpocząłem przygotowania do ogniska. Jak pamiętam wydatnie pomógł mi przy tym Herman, który potem niemniej pilnie zajmował się paleniskiem. Na ognisku zgromadzili się praktycznie wszyscy. Silna grupa Wrocławska, Śląska, Łódzka i wielu innych uczestników. Atmosfera była rozpalona, chyba wszyscy byli już rozluźnieni, kiedy niespodziewanie dało się usłyszeć znajomy odgłos silnika. Kilkaset metrów od Nas, na horyzoncie pojawiły się dwa nowe Wartburgi. Podjechali do Nas. Okazało się, że było to dwóch nie zapowiadanych gości z Poznania. Czerwony 1.3 Szymona oraz biały wspaniale zrobiony Wartburg 353 S - Michała. Przywitałem się, podziękowałem za przyjazd. Usiedliśmy przy ognisku. Rozdałem "przydziałowe" i zaczęliśmy sobie gadać.

Po pewnym czasie atmosfera dla niektórych dogasała. Jednym z nich był Herman, który koło drugiej przestał pełnić rolę strażaka. Od tego czasu ognisko jeszcze sporadycznie się rozpalało. Za to dla innych klimat zaczynał dopiero się rozgrzewać. Ja byłem jednym z nich. Alkohol robił swoje, pamiętam, że w gronie miedzy innymi Roberta śpiewaliśmy zachrypniętymi głosami przeboje z lat 80-tych. Obudziliśmy między innego Szerokiego śpiącego w samochodzie bujając jego autem . Na śmierć zapomnieliśmy, że w nim nocuje. Dobre 40 minut staliśmy obok niego i komentowaliśmy wszystkie wady auta, biedak to słyszał. Zniósł to jednak dzielnie, następnego dnia wcale się nie skarżył.

Kolędowaliśmy tak aż do 5-tej rano, aż zaczęło świtać. Wspaniale Nam się rozmawiało, śpiewało. Poruszaliśmy sprawy błahe i te poważne. Podziwialiśmy niebo i wschód słońca. Było po prostu wspaniale. Szkoda tylko, że tak mało osób wytrwało. Około 5:20 położyłem się spać. Usnąłem tak szybko, że nie pamiętam nawet kiedy.

Dzień następny rozpoczął się oczywiście papierkami, jednak potem kiedy o mniej więcej 11:00 przyjechał mój As zlotu - szary Wartburg 311 z roku 60'. atmosfera została znacząco podgrzana. Można by policzyć na palcach jednej ręki osoby, które nie zainteresowały się tym wcale nie muzealnym okazem. Ten jakże żwawy dziadek, był w pełni sił i godnie reprezentował swoją markę. Każdy oglądał go ze wszystkich stron. Podejrzewam, że były osoby, które widziały taki model po raz pierwszy, a Wartburgi kojarzyły jedynie z modelami 353 i 1.3. Dla takich osób, była to chyba atrakcja. Bunia Jurka, nie oszczędzano nawet słowami krytyki, ale w większości podziwiano go za prezentowany stan i oryginalność. Kiedy szał macicy ustał, nadszedł czas formowania szyku pokazowego na przybycie tak wyczekiwanej telewizji. Widok gotowego już ustawienia był przepiękny. Właściwie w momencie ukończenia tych akrobacji parkingowych dotarła telewizja. TVP 3 Łódź poprosiła mnie o udzielenie krótkiego bo kilkuminutowego wywiadu. TVP zaproponowało iż nakręci jeszcze jakiś odbywający się konkurs i na szybko zmontowaliśmy konkurs ciągnięcia Wartburga, w którym wygrał nasz ciężarowiec - Herman. Konkurs jeszcze trwał, kiedy ja udzielałem kolejnego wywiadu tym razem dla kablowej telewizji - Toya, którą to rozmowę prowadził - Remigiusz Mielczarek. Jako ostatniego wywiadu udzieliłem dla telewizji Centrum, także osiedlowej z okolic Łodzi.

Po wszystkim przyszedł czas sjesty ale także przygotowań do kolejnej atrakcji - mianowicie Rajdu na Orientację. Zainteresowanie mnie zaskoczyło. Rozdałem mapy oraz karty startowe. W czasie kiedy wszyscy toczyli nierówną walkę z mocą, przyczepnością opon i kierownicą ja czekałem na mecie. Pierwszy nadjechał nie kto inny jak Greku. Sukcesywnie zjeżdzali się wszyscy uczestnicy. W komplecie udaliśmy się na zwiedzanie gorzelni. Było fajnie. Właściciel przygotował dość ciekawą opowieść o fabryce gorzały. Prosiłem go o to organizując tą wycieczkę. Byłem mile zaskoczony ponieważ, Pan Michał przygotował się - mówił ciekawie, i zajął Nam dobre 30 minut.

Wracając słyszałem miłe opinie o rajdzie, każdemu uczestnikowi podobała się ta forma urozmaicenia zlotu. Niektórzy chwalili, że było to dobrze zorganizowane. Mapy były czytelne i dobrze przygotowane i cały rajd mile zakończył się wycieczką. Podobały się, także opowiadania uczestników wyścigu o tym jakie mieli przygody i co ich spotkało. Trudno uwierzyć, że niektórzy pędzili 120-130, po małych miejscowościach. Podobno na początku na pierwszych kilka aut przelatujących przez wieś, ludzie wymachiwali rękami, pukali się w głowę , krzyczeli aby zwolnić. Jednak kiedy zobaczyli, że przejeżdża kolejna załoga rajdu, machali, gwizdali, śmiali się. Na ich twarzach były uśmiechy, patrząc na Wartburgi pędzące z taką prędkością. To musiał być piękny widok. Niestety reszta dnia nie była już tak udana. Wieczór przyniósł deszcz. Usilne próby rozpalenia ogniska spełzły na niczym. Wilgotna aura wszystkim dała się we znaki. Dzień zakończył się wcześnie.

Ostatni oficjalny dzień zlotu [ 24.08 ] - Pogoda była nie zbyt ładna ale wróżyła dużo więcej dobrego niż zeszłego dnia. Po jakimś tam śniadanku, właściwie miałem wolne. Skończyły się papierkowe sprawy. Mając czas podliczyłem wyniki wszystkich uczestników rajdu i ustaliłem zwycięzców. Powoli przygotowywałem się do rozdawania nagród. Ustaliłem, które będą za jakie konkursy. Przy wydatnej pomocy sponsorów nagród było sporo. Po ogłoszeniu lokat i rozdaniu przydziałów, mogłem nieskrępowanie porozmawiać z każdym. Przestałem przejmować się planem zlotu, który i tak niezbyt zgadzał się ze wcześniejszymi założeniami.

Widać było nieuchronny koniec. Z racji parady po ulicy Piotrkowskiej, niektórzy zaczęli się pakować, tak aby móc po wszystkim ruszyć do domów. Dla Roberta był to znak, iż czas na zrobienie pamiątkowego zdjęcia. Planem fotek stało się dno stawu hodowlanego. Po pozowaniu, ponownie niektórzy zabierali się za pakowanie. Zaczęto formować kolumnę wyjazdową. W końcu ruszyliśmy. Przejazd także wywarł na nas ogromne wrażenie, głównie z racji Adamerra, który to przy ogromnym poświęceniu na każdym skrzyżowaniu umożliwiał nam bezstresowy przejazd. Pamiętam, szary gnający na złamanie karku pojazd, który Nas mijał . Pamiętam także Nasze zgranie jako kierowców, robiących miejsce Adamowi, kiedy jechało coś z przeciwka. Każdy pozwalał mu wjechać przed siebie. Każdy dbał aby mu się nic nie stało. Widok tego Wartburga w lewym lusterku, jazda pod prąd lewym pasem przez często nawet kilku set metrowe odcinki, lawirowanie między pędzącymi z przeciwka autami będzie w mej pamięci do końca życia. I Tak też właśnie dobrnęliśmy to Placu Wolności, z którego to rozpoczęła się Parada.

Wjechaliśmy. Prowadziłem naszą drużynę. Zdziwienie spacerowiczów było ogromne. Ekipa licząca 30-ści maszyn wraz z podłączonymi do Nas trabantami była chyba godna uwagi. Wszyscy Nam machali. Najpiękniejsze były ich uśmiechy. Nam też było wesoło. Emitu będący ze mną robił zdjęcia wystając z mojej maszyny. Wszystko skoczyło się dobrze. Jednak rozstanie na pustej ulicy Gdańskiej okazały się bardzo smutne. Mieliśmy jednak nadzieje, że to dopiero początek czegoś większego.

Zahaczywszy o Łódzkie Lotnisko gdzie odbyło się parę wyścigów na prostej, późnym popołudniem zawitaliśmy z powrotem na obozowisku. Niezmącony spokój towarzyszył reszcie najwytrwalszych do końca dnia. Urządziliśmy sobie Grilla. Siedzieliśmy przy piwku i winku.

Ostatni dzień to niechybny koniec wszystkiego czego doświadczyłem przez te 5 dni pełnych wrażeń.

Podsumowanie

Podsumowując, odwiedziło Nas łącznie 30 aut. Na zlot przebyło 58 osób. Ludzie przyjechali z całej Polski. Między innymi z: Katowic, Wysocka Małego, Poznania, Lubeni, Będzina, Dąbrowy Górniczej, Wrocławia, Mławy, Warszawy, Radomia, Rzeszowa, Łodzi. Zlot trwał łącznie 5 dni, choć najwięcej osób dotarło na niego w sobotę. Zlot odwiedziły 3 telewizje. Napisała o Nas lokalna Aleksandrowska gazeta. Odbyły się konkursy na przeciąganie Wartburga, rajd na orientację, wybory najładniejszego Wartburga zlotu, konkurs krzyżówkowy i jeden "nielegalny" konkurs ścigania się na prostych. Każdych z nich został nagrodzony nagrodami.

Epilog...

Najważniejsze jednak jest to, że udowodniłem, że się da. Był to w istocie pierwszy w Polsce Zlot Właścicieli Wartburgów. Nawet nie myślałem, że będę pierwszym, który tego dokona. Tym zlotem wyznaczyłem pewne standardy, które w moim przekonaniu dopiero pokonał Zlot w Turawie w roku 2005, choć też nie było np. takiej dbałości o przybyłych [ darmowa kiełbaska, bigos, piwko etc... ]. To moje regulaminy krążą do dziś wśród organizatorów każdego zlotu. To na Zgniłym Błocie narodziła się tradycja jazdy kolumną i blokowania sobie trudnych skrzyżowań. To tam się wszystko zaczęło. Mimo, iż dzisiaj sytuacja jest diametralnie inna i zloty tego typu to raczej przeszłość, miło jest powspominać.

Zapraszam do obejrzenia fotek z tych pamiętnych dni.


Po kliknięciu w galerię zostaniesz przekierowany na stronę Flicr.com gdzie ekipa WR posiada własne konto. Fotografie są własnością Piotra "Kruchego" Kruszyńskiego. Wszelkie Prawa Zastrzeżone. Rozpowszechnianie jedynie za zgodą WartburgRadikalz.com

Autorem relacji jest Piotr Kruszyński. Wszelkie Prawa Zastrzeżone. Rozpowszechnianie jedynie za zgodą WartburgRadikalz.com

Kruchy - Wartburg Radikalz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz