NIE KASOWAĆ!!!

środa, 11 lipca 2012

Meres & Guzewicz 353 Team - Polska

Początki…

Był rok 2002, a dokładniej marzec, do matury niecałe dwa miesiące. Jak się później okazało matura była mniej ważnym priorytetem. W którąś marcową niedzielę, za namową ojca udałem się, aby pooglądać zmagania rajdowców-amatorów w pobliskiej jednostce wojskowej, gdzie było zlokalizowanych kilka prób sportowych. Mimo tego, że od dawna interesowałem się rajdami, pierwszy raz byłem na KJS'ie (Konkursowa Jazda Samochodem) na tzw. popularce - spodobało mi się to.

Po powrocie do domu zacząłem się zastanawiać jakby to zrobić, żeby także wystartować w takich zawodach.

Od jakiegoś czasu byłem szczęśliwym posiadaczem odziedziczonego po ojcu białego Wartburga 353W z roku 1986, lecz nawet nie myślałem, żeby użyć tego auta do zabawy w „rajdowanie”.

Musiałem się przespać ze wszystkimi pomysłami krążącymi w mojej głowie i już następnego dnia wiedziałem, że jednak posiadany pojazd zmieni się w rajdówkę. Po konsultacji tego pomysłu z ojcem i nie widząc jego sprzeciwu, zacząłem opracowywać plan działania.

Przemiana białego Wartburga

Kolejnego dnia auto stało już w garażu przygotowane do przemiany. Na pierwszy ogień poszło całe wnętrze, wszystkie zbędne kilogramy w postaci dywaników, tapicerki, tylnej kanapy - zostały zdjęte i wyrzucone na półkę. Później wnętrze zostało wymalowane na biało. Następnie musiałem wymyślić coś, aby poprawić osiągi samochodu.

Po wielu żmudnych poszukiwaniach informacji na temat tuningu silników dwusuwowych w Internecie, książkach, nie znalazłem nic co by mi mogło pomóc. Postanowiłem posiłkować się swoją wiedzą i doświadczeniem sąsiada-mechanika. Plan był taki, aby wypolerować wszystkie kanały w bloku silnika, kolektor dolotowy i wydechowy. Głowica została splanowana o 3mm co pozwoliło na uzyskanie większego stopnia sprężania. Układ wydechowy składał się od tej pory tylko z pierwszego tłumika, po czym do końca szła prosta rura zakończona dwoma końcówkami, co w późniejszym etapie zostało zamienione na jedną rurę o średnicy 55 mm.

Jako, że w międzyczasie musiałem przygotować się do matury nie mogłem spędzać w garażu tyle czasu ile bym chciał, aczkolwiek nawet jak siedziałem nad książkami myślałem co by można było zmienić.

Po zabawie z silnikiem przyszedł czas na zawieszenie, które było po prostu za miękkie i za wysokie. Decyzja była prosta, trzeba skrócić sprężyny i je utwardzić. Pomogły w tym szlifierka kątowa i gumowe pierścienie do utwardzania sprężyn. Dodatkowo wszystkie gniazda sprężyn zostały wzmocnione i obspawane. W efekcie tych zabiegów auto obniżyło się o całe 6 cm. Równolegle wymieniony na nowy został cały układ hamulcowy.

Kolejnym krokiem było zapewnienie autu jako takiego wyglądu zewnętrznego, wybór padł na oryginalny biały kolor. Zaczęło się szpachlowanie, szlifowanie i w końcu malowanie.

Efekt był zaskakujący, a samochód wyglądał jakby wyjechał z fabryki. W środku zamiast oryginalnych pasów pojawiły się rajdowe szelki, które jak się później okaże były bardzo przydatne.

Po kilku tygodniach żmudnych prac, przyszedł czas na pierwszą jazdę próbną. Jeszcze tylko mała regulacja gaźnika i można ruszać. No i ruszyliśmy wraz z moim przyszłym pilotem na siedzeniu pasażera, już po przejechaniu kilkuset metrów nie mogliśmy wyjść z podziwu. To nie było to samo auto, dynamika i przyspieszenie dawały o sobie znać. Teraz przyszedł czas na maturę…

Pierwsze starty…

Po zdanej maturze, były wakacje a po wakacjach nadeszła długo oczekiwana chwila, nasz pierwszy start w popularce. Moim pilotem został kolega z podwórka, miłośnik rajdów i motoryzacji. Obaj byliśmy „zieloni” w temacie rajdów amatorskich, ale szybko odnaleźliśmy się w tym środowisku. Nie jechaliśmy z zamiarem wygrania, a tylko po to, aby dobrze się bawić i poczuć adrenalinę. Gdy przybyliśmy na miejsce startu wzbudziliśmy niemałe zaciekawienie wśród kibiców i innych startujących. Wcześniej nie zdarzyło się, aby ktokolwiek startował Wartburgiem. Byliśmy pierwsi!!!

Odebraliśmy potrzebne dokumenty, przeszliśmy badanie samochodu, chwila wytchnienia i startujemy. Po dojechaniu na miejsce pierwszej próby widzimy bardzo dużo kibiców, stres daje o sobie znać, kaski na głowy, trzy, dwa, jeden, start. Jedziemy, pilot dyktuje kolejne fragmenty trasy, koncentracja 120%, gaz w podłogę i meta. Jakoś poszło. Pierwsza próba za nami. Gratulujemy sobie udanego przejazdu. Zostało jeszcze osiem prób. Pierwszy rajd w życiu ukończony, auto zdało egzamin, my też. Wróciliśmy do domu szczęśliwi i niesamowicie zmęczeni, ale już planowaliśmy następny start.

Do końca roku zaliczyliśmy wszystkie eliminacje Kierowcy Roku organizowanego przez Automobilklub Wrocławski. Ścigaliśmy się w deszczu, śniegu, błocie, auto nie odmówiło posłuszeństwa ani razu.

Kolejny rok, kolejne przygody…

Po zimowej przerwie czas było ruszyć w teren. Rozpoczął się nowy cykl Kierowcy Roku. Oczywiście pojawiliśmy się już na pierwszej eliminacji, która zakończyła się pechowo dla naszego samochodu. Na jednej z prób, po dość długiej prostej następował nawrót 180 st., no więc jedziemy, prosta, zbliżamy się do nawrotu, lekkie dohamowanie, skręt kierownicą, ciągnę ręczny i czuję że odrywamy się od ziemi, dwa obroty w powietrzu i lądujemy na dachu. Wychodzimy z tego z lekkimi zadrapaniami, lecz dla naszego auta to koniec. Okazało się, że w jednym z kół było za niskie ciśnienie powietrza, co doprowadziło do zawinięcia się opony na felgę. Wracamy do domu, niepocieszeni z takiego obrotu sprawy, ale za to bardzo podekscytowani.

Trzy dni później pod moim domem stał kolejny Wartburg i znowu ta sama wykonana robota, przekładka silnika, zawieszenia, hamulców. Ale doszło coś jeszcze, we wnętrzu pojawiła się klatka bezpieczeństwa. Dawało to nam lepsze poczucie bezpieczeństwa i pozwalało na przekraczanie granic. Czuliśmy się pewniej.

Kolejne starty przynosiły większe dawki adrenaliny, zaczęliśmy jeździć na KJS'y po całym Dolnym Śląsku (Świdnica, Strzelin, Wałbrzych, Sobótka), ale w pewnym momencie coś zaczęło być nie tak. Na jednym z treningów zatarł się jeden z cylindrów. Po rozebraniu silnika okazało się, że na jednym z tłoków brakuje pierścieni, a tłok sam w sobie został trochę zmasakrowany. Decyzja, wymieniamy wszystkie trzy tłoki, razem z pierścieniami. Na szczęście okazało się, że szlifowanie bloku silnika nie było konieczne. Po złożeniu wszystkiego auto jeździło jak przed awarią, lecz nie na długo. Wystartowaliśmy w kilku kolejnych popularkach, aż zaczęły się ponowne problemy, szarpanie, zalewanie świec. Na nic zdały się ciągłe wymiany świec, przewodów wysokiego napięcia, cewek, ustawianie zapłonu, nie można było dojść, co jest nie tak jak powinno. Po żmudnych poszukiwaniach przyczyny problemu, okazało się, że winne wszystkiemu było paliwo. Po przepłukaniu zbiornika i całego układu problem ustał. Lecz pojawił się nowy problem, zaczynało brakować pieniędzy na starty, brakowało czasu na grzebanie przy samochodzie. Mimo tego, że mieliśmy kilku sponsorów nie wystarczało funduszy. I cóż trudna decyzja, czas skończyć przygodę z rajdowaniem.

Z żalem patrzyłem jak we wrześniu 2003 roku mój rajdowy Wartburg odjeżdża na lawecie do Katowic do nowego właściciela...


Autorem wspomnień jest Patryk Meres - bohater powyższego tekstu. Zdjęcia w galerii zamieszczono, dzięki uprzejmości twórcy opracowania. Pochodzą, także z prywatnej kolekcji Piotra "Kruchego Kruszyńskiego". Opis został umieszczony w brzmieniu oryginalnym.

Kruchy - Wartburg Radikalz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz